Seks w Starbucksie, czyli zamoczyć „na Goslinga”

ryan-gosling-look3

Historia spontanicznej, seksualnej przygody w warszawskim Starbucksie, z Ryanem Goslingiem w tle.

Lubię spać, a tym bardziej po dobrym seksie i jeszcze spalonym joincie na deser. Ten dzień był jednak dość wyjątkowy. Przebudziwszy się poczułem jej język zsuwający się po moim penisie. Zjechała na jądra, potem znów do góry, by wziąć go do buzi. Całego, by rósł w jej ustach. Spojrzałem na zegarek. Była sobota, dokładnie 21:30. Zapowiadała się pełna wrażeń noc z Jenny.

10 godzin wcześniej…

Sobotni, poimprezowy poranek. Trudna sprawa. Mieszkając podczas studiów u szczytu słynnego, sopockiego Monciaka (jednej z bardziej imprezowych ulic w Polsce) miałem przyjemny rytuał. Każdego poranka po imprezie, niezależnie od stanu w jakim się budziłem, zmuszałem się do wyskoczenia z łóżka i wyjścia na spacer. Trasa była zawsze identyczna. Schodząc w dół ulicy zahaczałem najpierw o cukiernię, gdzie kupowałem pączka prosto z pieca.

Wspominana cukiernia w Sopocie.

Wspominana cukiernia w Sopocie.

Naprzeciwko był (i chyba jest do dziś) McDonald’s – tam łapałem kawę na wynos. Uzbrojony w ten zestaw spacerowałem do samego molo i z powrotem – na ogół wciąż pijany. W ogóle „poranna korba” to bardzo przyjemny stan, tym bardziej na spacerze pośród trzeźwych, beztroskich turystów i ich dzieci. Wydają się wtedy tacy niegroźni, jakże mylny obraz. Wracając do kawy… W swoim antyhipsterskim nastawieniu miałem przez lata fiksację na punkcie niechodzenia do Starbucksa. Raził mnie ten sztuczny splendor i grzejąca się w jego cieple zbuntowana młodzież z dobrego domu. Trwałbym w tym może i do dziś, gdyby nie to, że po kilku latach przeprowadziłem się do Warszawy, gdzie przez pewien czas pomieszkiwałem na Nowym Świecie… nad samym Starbucksem właśnie. Rytuał uznałem za ważniejszy od uprzedzeń. Nadal zmuszałem się do poimprezowych spacerów o poranku – po prostu zmieniłem „dużą z mlekiem” na „Grande z mlekiem”, a sopockiego pączka na croissanta z pobliskiej piekarni Vincent.

Piekarnia Vincent i Starbucks na Nowym Świecie.

Piekarnia Vincent i Starbucks na Nowym Świecie.

Istotnym elementem takich spacerów – niezależnie od tego czy spacerujesz w Sopocie czy Warszawie – jest outfit. W tym wypadku to dres i koniecznie bluza z kapturem. W dresie i bluzie z kapturem nigdy nie jesteś dresiarzem, choćbyś miał na piersiach wyszytego buldoga, jeśli jednocześnie dzierżysz w dłoni kubek ze Starbucksa. Jesteś kryty. W tym wypadku bluza z kapturem w ogóle jest wyjściem najlepszym. Odpierdolony jak z żurnala jesteś co najwyżej celebryckim wannabe, wręcz podejrzanym typem. W dresie z kolei najprawdopodobniej jesteś zakamuflowaną gwiazdą.

I wtedy może przydarzy Ci się podobna do mojej przygoda…

Omawiany outfit, wersja premium.

Omawiany outfit, wersja premium.

Sobotni poranek, rytuał. Mam już croissanta z migdałami, wpadam jeszcze po kawę. Zwichrzony, nieogolony, schowany pod kapturem wrak. W mieszkaniu czeka niedokończony joint – to będzie piękna sobota.

Przede mną w kolejce stoi śliczna mulatka, na oko 20-kilkuletnia. Patrzę na jej kształtne pośladki. Z westchnieniem konstatuję, że jedyna czarna dupa, w jakiej dotąd byłem to ta życiowa. Nic to, stoimy. Dziewczyna spędza czas w kolejce z nosem w telefonie, co jakby utrudnia mimowolną interakcję. Wtem zbawienie: do kawiarni wtarabania się cygan z akordeonem i od wejścia zaczyna koncert. Wspólnie odwracamy się w stronę grajka, dzięki czemu koleżanka odnotowuje moją obecność. Z uśmiechami na twarzach wymieniamy porozumiewawcze „WTF”, a daleki krewny Don Vasyla zostaje wyproszony za drzwi.

Did you like the show? – zagajam.

Czarnula przez nienaturalnie długi ułamek sekundy nie odpowiada nic, zawieszając na mnie wzrok. To zabawny moment, kiedy Ty wiesz i ona wie, że kompletnie nie interesuje cię jak jej się spodobał pan z akordeonem. W końcu uśmiecha się…

…sure, that was nice.

Uśmiechamy się do siebie delikatnie choć wymownie, jakbyśmy chcieli coś jeszcze powiedzieć. Cokolwiek. To jest ten moment rodeo, w którym albo puszczasz i spadasz z byka albo chwytasz go za rogi i jest już twój. Nie możesz jej wypuścić z tej mydlanej bańki samej – musisz mieć pewność, że wyjdziecie z niej razem. Dopóki nie palniesz czegoś naprawdę głupiego, ona i tak cię nie słucha. Słyszy twój głos, odbiera twoją energię, mowę ciała – nie musisz jej mówić niczego konkretnego, po prostu ją zatrzymaj.

Tu jest o tyle łatwiej, że najprostsze pytania nasuwają się same. Skąd jest, co tu robi, pytam. Jenny przyjechała właśnie ze Stanów, praktycznie nikogo tu nie zna, ma uczyć dzieci angielskiego. Zadaje mi to samo pytanie i odpowiadam śmiertelnie poważnie, że jestem menedżerem tego cygana, co go właśnie stąd wyrzucili i chyba dziś już zostałem bez roboty. Jenny wybucha śmiechem, chyba już z tej bańki wyjdziemy razem… Proponuję jej, abyśmy wzięli kawy na wynos i wypili je spacerując. Moja nowa koleżanka reaguje entuzjastycznie, że ona by nawet chętnie, ale ma ze sobą torbę i nie bardzo, aby miała ją ze sobą targać. Punkt zwrotny, jak się domyślacie.

Mówię jej więc, że rozumiem, że też jestem zmęczony i planowałem sobotę poświęcić na relaks, więc możemy torbę zostawić u mnie. Akurat mieszkam nad kawiarnią… I znów: słowa nic nie znaczą, Jenny bardzo dobrze wiedziała, co chciałem jej powiedzieć. Przygryzła wargę, spojrzała na mnie spod oka…

Relax, you say… – wyciągnęła w moją stronę dłoń, by sięgnąć po moją kawę i podała mi swoją torbę – could you?

Z przyjemnością. Gdyby nie to, że te kawy mieliśmy już w dłoniach, najprawdopodobniej wyszlibyśmy bez nich i nawet tego nie zauważyli. To trochę jak mój ojciec, który – gdy jeszcze palił papierosy – potrafił wyjść na spacer z psem biorąc smycz, zapominając o psie. Byle tylko szybko tego peta już ćmić. Na nas czeka nie pet, a pyszny skręt i moje duże, bardzo duże łóżko.

Kiedy dochodzimy do mojego mieszkania i szukam kluczy, ona opiera się plecami o drzwi. Wzdycha, patrzy na mnie i kiedy już wyciągam z kieszeni klucze, kładzie dłoń na moich spodniach na wysokości penisa. Krew napływa natychmiast – byliśmy na to przygotowani odkąd „…sure, that was nice”. Jenny czuje go bardzo dobrze, delikatnie zaciska na nim dłoń, przez co twardnieje jeszcze bardziej. Patrzy mi przy tym głęboko w oczy – w zasadzie już czuję się jakby robiła mi laskę. Otwieram drzwi, w locie odstawiamy torbę, kawy.

Nie idziemy w stronę łóżka. Opieram ją o parapet okna, które wychodzi na Nowy Świat. Pod nami tłumy turystów, rowerzystów. Podnoszę jej tunikę i odsłaniam cudowną, jędrną pupę (materiał pomocniczy dla panów: tak wygląda tunika). Jenny trzymając ręce za plecami wciąż mnie masuje. Zsuwa ze mnie spodnie, opieram swojego penisa między jej pośladkami. Chwytam ją za piersi i jeszcze mocniej przyciągam do siebie. Wpijam jej się w szyję i zjeżdżam dłońmi w dół, w stronę bielizny. Przez stringi masuję jej cipkę. Jenny głośno wzdycha, czuję jak jest mokra. Przejeżdżam dłońmi po wewnętrznej stronie ud i przesuwam znów na stringi, tym razem głębiej… Przegub dłoni opieram nad jej łechtaczką, sięgając palcami w stronę jej pośladków. Przez stringi masuję obie dziurki. Specjalnie jeszcze jej nie rozbieram, wiem co robię. Nikt nas nie goni, mamy czas. Ona coraz bardziej wije się na moim penisie. Powolnym ruchem wsuwam dwa palce pod kawałek materiału oplatający jej biodra – Jenny jęczy jakbym właśnie w nią wszedł. Właśnie dlatego nie rozbieraj kobiety od razu. Te same palce na tym samym, rozebranym zbyt szybko, dotkniętym w pośpiechu kawałku skóry… mogłaby nawet ich nie poczuć. Podnieca nas wyczekiwanie, skradanie, wsuwanie. Przesuwam dłoń pod stringami, docieram do cipki, drugą dłonią chwytam ją mocno za szyję. Jenny nie wytrzymuje…

Do it, please…

Zsuwam z niej stringi jednocześnie przesuwając dłoń z szyi na plecy. Zrozumiała: pochyliła się i wypięła posłusznie. Wsunąłem penisa między jej pośladki i przesunąłem go powoli pod jej mokrą cipką. Była tak zmoczona, że nie potrzebowaliśmy innego nawilżenia. Wchodząc w nią objąłem mocno jej piersi. Głośno jęknęła, opadła na parapet. Kilka pierwszych pchnięć, powolnych, głębokich. Aby dobrze się wyczuć, wejść we wspólny rytm, dać jej poczuć każdą żyłę na moim penisie… Zacząłem całować jej kark i przyspieszać. Jenny cudownie stękała, co jeszcze bardziej mnie podniecało – jej rosnące podniecenie nakręcało nasz rytm, posuwałem ją coraz mocniej i szybciej. Chwyciłem jej włosy i wymierzając klapsa wyprostowałem ją przyciągając do siebie. Już nie stękała. Środek dnia, centrum miasta, a Jenny darła się wniebogłosy do taktu moich jąder obijających się o jej pośladki. Wsunąłem dłoń między jej nogi i zacząłem masować cipkę. Cicho jęknęła i na moment zamilkła jakby zbierając się w sobie na to, co nadejść musiało. Znów zacząłem ją pieprzyć wolniejszymi, ale głębszymi pchnięciami.

Wydarła się… I jeszcze raz w nią, do końca, mocno, i drugi, i trzeci. Przy ostatnim pchnięciu odchyliłem się od niej, aby wejść jeszcze głębiej i zdzielić ostatnim klapsem. I już. Niewiele jest piękniejszych widoków od kobiety, która dochodzi na stojąco. Gdy próbuje wtedy stać i nie upaść. Jenny cudownie zatrząsł orgazmiczny skurcz. Powoli zsunęła się po parapecie na podłogę. Stałem nad nią, jakby zastygnięty w tej samej pozycji, gdy ona dochodziła do siebie. Spojrzała na mnie oddychając ciężko…

Come and join me – wyszeptała klękając przede mną, by wziąć mojego penisa do ust.

Obciągała mi nieśpiesznie, ale jakby rozsmakowana – mogłoby się wydawać, że chciałaby to robić cały dzień. Doszedłem jednak szybko. Kiedy zaczęła mi masować jądra, trzymając jednocześnie niemal całego mojego penisa w ustach, przeszyła mnie fala nie do powstrzymania. Wytrysk miałem jeszcze w jej ustach. Wyciągnęła go wtedy z wyczuciem i doprowadziła mnie ręką do końca, brandzlując mnie na swoją twarz i piersi. Tym razem to mnie wygięło. Musiałem oprzeć się o parapet, gdy Jenny jeszcze raz ujęła mojego penisa, by ukoić go w swoich ustach. Kilka chwil i ja też zsunąłem się na podłogę, obok niej. Oparła swoją głowę na moim barku – oddaliśmy się błogiemu wzdychaniu.

Odpaliliśmy skręta. Wspólnie ustaliliśmy, że spacer mamy już za sobą i po joincie dobrze zrobi nam regeneracyjna drzemka. Jest wciąż sobotnie południe, cały weekend przed nami. Kawa i tak jest już zimna, a przyda się rozbudzenie nieco później. Tak, to będzie piękna sobota.

===

KOMENTARZE, dyskusje, polubienia, awantury i zażalenia zgłaszamy tutaj.

Podobało się? Wykop ten wpis!

Podobne artykuły...

5 Responses

  1. Anonim pisze:

    Rozwijając aforyzm zdecydowanie chodzi mi o mentalność, a dokładniej tendencje do kreowania poezji fantastycznej

  2. Rozwiń myśl proszę.. [czy po prostu chodzi Ci nie o mentalność, a "syndrom AZZW"?]

  3. Gdy czytam Twe romantyczne dzieła , które mogą spokojnie stawać na półce u boku utworów rosyjskich pisarzy XVIII wieku , przyświeca mi jedna myśl czyżbyś posiadał ukrytą mentalność "Ani z Zielonego Wzgórza " ?

  4. udanych niepowrotów zatem
    życzę;)

  5. Emilia Borek pisze:

    chyba zacznę pić kawę na plaży w niedzielne poranki (o ile wrócę do domu na noc ;) )